Co zawdzięczam do tej pory 12 krokom? Fakt, że w ogóle zauważyłem „starego człowieka" i wziąłem się z nim za bary. Termin niby znany z Ewangelii, tłumaczony na kazaniach, przerabiany we wspólnotach lub na rekolekcjach do pierwszej śrubki. Jako katolik zawsze miałem świadomość, że przez chrzest umiera stary człowiek i rodzi się nowy, że co dzień trzeba umierać dla siebie, dla swoich grzechów, by robić miejsce Bogu. Ale tak z ręką na sercu, kto tak naprawdę próbuje porzucić tego starego człowieka na serio, wejść w ten temat do końca? Ja dopiero tutaj zderzyłem się z moim starym człowiekiem. Wszedłem w ten program w kryzysie będąc „wreszcie na dnie", a taka okoliczności obliguje uczestnika do rozliczenia się z tym wewnętrznym Golemem do końca, do łez. Trzeba się z nim zderzyć aż iskry polecą, nie ma wyjścia. Inaczej program nie zadziała.
To właśnie kryzys i „dno" uświadomiły mi, że jak bardzo ten stary człowiek mnie używa, zarządza mną, narzuca narrację jak mam się zachowywać, jak myśleć, które maski zakładać zależnie od okoliczności i jakie strategie przetrwania uruchomić. Nawet nie wiem kiedy, a oddałem mu zarząd nade mną.
Kim jest ten stary człowiek? Stary człowiek grzechu, bałwochwalstwa, wewnętrznego zniewolenia, to nasze "wymyślone" życie, życie na pokaz, fałszywe wyobrażenia na swój temat (własną reputację, własny wizerunek, to co posiadamy)". Ja swojego starego człowieka zbudowałem z wygórowanych ambicji, deprecjacji bliźnich, ciągłego porównywania się, fałszywych wyobrażeń. W moim wymyślonym życiu jestem zawsze przebojowy, zdecydowany, podziwiany, samowystarczalny, szlachetny, niezbędny. Pokazuje ludziom jak żyć i ratuję ich z życiowych opresji, jestem kochającym mężem, idealnym ojcem, cenionym pracownikiem. Najzabawniejsze jest to, że w wyobrażeniach jestem dokładnie tym wszystkim, czym nie jestem w realu!
I tutaj lubi się wkradać diabeł z wielkimi pragnieniami, przed czym przestrzega o. Szustak. Mam wielkie i szlachetne pragnienia, o idealnym ojcu, mężu, mężczyźnie, tak wielkie, że nie do spełnienia. A skoro tak, to nie spełniam pokładanych we mnie nadziei, nie spełniam oczekiwań o chodzącym ideale. To rodzi ciągłe napięcie, niezgodę na to co ma w zamyśle być, a na to co jest w prawdziwym życiu. Tylko podstawowe pytanie, które zadał mi na warsztacie mój prowadzący, Jacek: skąd te pragnienia i myśli o chodzącym ideale wziąłeś? Kto je na tobie wymusił? Bóg, otoczenie, czy ty sam? Sam się biczujesz! Stawiasz sobie nierealne wymagania i się z nimi męczysz!
Te wymagania stawiam nie tylko sobie, ale i innym. Faktycznie liczę, że ktoś będzie traktował mnie według moich oczekiwań zbudowanych na iluzjach, a traktuje mnie jako zwykłego faceta, którgo ma przed sobą. Rozdzwięk między niedopieszczonym superbochaterem, funkcjonującym jedynie w mojej głowie, a zwykłym Kubą, którym jestem w realu wzbudza we mnie zawód, niespełnione oczekiawania, niedosyt w relacjach lub wręcz ich zaburzenie.
I tu wchodzi też dygresja o porównywaniu, bo najczęściej porównujemy się z innymi ludźmi, ale możemy się też porównywać z wewnętrznym Golemem, którego utkaliśmy sobie z własnych marzeń, pragnień, przekonań o wielkości i posadzili na tronie zamiast Boga, który proponuje nam prawdę.
Kiedy dzięki dwunastokrokowym warsztatom sobie to wszystko uświadomiłem, naturalnym stało się pragnienie, by starego człowieka w końcu pożegnać i zrobić miejsce dla prawdziwego „ja". Nie musieć udowadniać staremu człowiekowi, że kolejny dzień dobrze odegrałem swoja rolę. Nie musieć temu wewnętrznemu cenzorowi i nadzorcy tłumaczyć się lub mieć wyrzuty, że maska była źle dopasowana i w jakiejś sytuacji lub okoliczności się odkryłem, pokazałem cząstkę mojego prawdziwego ja. Ta myśl towarzyszy mi już teraz co dzień.
Niestety bardzo ciężko wyrwać z siebie starego człowieka, wymyślone życie. To nieprawda, że te maski się „porzuca", ani tym bardziej zdejmuje i grzecznie odkłada na półkę. Te maski się zrywa nieraz z mięsem, aż krew spływa po brodzie i skapuje na posadzkę.
W "Królikarni" jest taka rzeźba Xawerego Dunikowskiego, "Dusza wychodząca z ciała". Mistrz dłuta dobrze oddał dramatyzm tego rozstania. Zadarta do góry głowa człowieka, maksymalnie wyciągnięta szyja, napięte plecy i bezsilność kontrastuje z dominującą duszą, która bierze już górę, choć też walczy, też zaciska pięści z wysiłku. Jest tu napięcie, niezgoda, opór, małość człowieka, jego słabość. Ja widząc ten obraz zawsze sobie myślę "stary człowiek opuszcza nowego". Golem ulepiony z własnych wyobrażeń opuszcza człowieczeństwo prawdziwe, dane od Boga moje prawdziwe ja.
Gdyby nie 12 kroków nie podjąłbym się tego wielkiego zadania stanięcia w prawdzie. Ten program można by przyrównać do „boskiego rentgena", o którym swojej książce "Nie ma już czasu", pisze o. Augustyn Pelanowski. Ten boski rentgen sumień prześwietla nasze wnętrze bożą prawdą. Zapraszając Pana do towarzyszenia nam w tych krokach dajemy się prześwietlać Jego boskiej prawdzie. Ta prawda wypala jak laser wszelkie kłamstwo, zaprzaństwo, ułudę, życie na pokaz. „Człowiek zostaje w Tajemnicy Odkupienia na nowo potwierdzony, niejako wypowiedziany na nowo. Stworzony na nowo! (...) Człowiek, który chce zrozumieć siebie do końca — nie wedle jakichś tylko doraźnych, częściowych, czasem powierzchownych, a nawet pozornych kryteriów i miar swojej własnej istoty — musi ze swoim niepokojem, niepewnością, a także słabością i grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią przybliżyć się do Chrystusa" - pisał Św. Jan Paweł II w encyklice „Redemptor hominis".
Bez Chrystusa nie ma co w ogóle się za to zabierać. Ale bez obaw. Bóg bardzo taktownie odsłania przed nami kolejne warstwy zakłamania i robi to tylko wtedy, gdy jesteśmy gotowi, gdy dajemy Mu na to naszą zgodę. Faktycznie to proces tak żmudny i przez nas niechciany, że wszystko musi runąć i trzeba być na dnie, by w końcu się zdecydować na odrywanie tych masek i poddanie się badaniu temu boskiemu rentgenowi.